Ta przygoda zaczęła się od zaświtania w głowie pomysłu, by zrobić sobie porządne i ładne krzesło na balkon, które godnie zastąpi służący dotąd brązowy, plastikowy fotel. 😛 Szybkie poszukiwania w Internecie i już w drodze do mnie była używana, metalowa rama krzesła składanego. Na zdjęciach i w opisie (bez podanych wymiarów) wydawała się niewielka, choć wystarczająca. Ale to, co przyszło w przesyłce, totalnie przerosło moje oczekiwania! Rama do tronu! Serio! 😀 Dużo większa niż na zdjęciach sprzedawcy i ze sporym miejscem na siedzisko. Cudowna niespodzianka! Ale i roboty więcej 😛 Pozostało tylko dobrać kolory, bo wzór i splot już się rozbijały po głowie. Wybór padł na intensywną zieleń – jako bazę oraz fiolet z musztardowym do zrobienia wzoru.
No to do dzieła! Najpierw wyszlifować ramę i pomalować na zielono. Zrobione! W tydzień, ale zrobione! Potem wypleść siedzisko. Ostatecznie siedzisko wyszło trochę sztywne i pewnie z powodzeniem mogłoby służyć za stolik, ale nie chciałam się w nim zapadać, więc cel został osiągnięty. Następnie przyszła kolej na oparcie na plecy. Tu już splot był luźniejszy, bo niewygodnie byłoby opierać się o deskę uplecioną z makramy. 😛 Skoro zostało jeszcze dużo sznurka i nie miałam stolika na balkonie, postanowiłam dodać tronowi inne funkcjonalności. Po lewej stronie powstał gazetownik lub po prostu trzymadełko na cokolwiek. Zaś na koniec, jako wisienka na torcie, wymyśliłam, jak zrobić i zamocować cupholder – butelkoholder, czy (wersja najbardziej popularna :P) beerholder. I tak po dwóch tygodniach pracy tron był gotowy i można go było przetestować na balkonie!
A te trzy kwietniki? A no stworzone zostały z resztek sznurka pozostałych z wyplatania tronu. Idealny sposób na wykorzystanie. Dzięki temu powstał komplet, który w porach roku, kiedy siedzenie na balkonie może grozić zamarznięciem, tworzy lekko etniczny, przytulny i energetyczno-roślinny kącik mola książkowego.